Chłodny wiatr nocy przyjemnie łaskotał me nagie kości. Przemierzanie lasu stało się dla mnie comiesięczną rutyną. Nigdy nie lubiłam krzywdzić żyjątek. Szkoda było mi zarówno ludzi, jak i zwierząt. Zawsze liczyłam, że czas ten spędzę w samotności oraz spokoju. Już od roku udawało mi się to bez problemów. Tylko raz pobudził mnie zapach padliny, rozjechanego szopa przez jakiegoś grubasa prowadzącego tira. Klątwa odbierała resztki samokontroli, a także moralności. Pożarcie rozwalonego na drodze, surowego truchła nie było więc niczym zaskakującym. Przynajmniej nie dla mnie. Tym razem także w pierwszej chwili pomyślałam, że jest to jedynie zapach pochodzący z dwupasmówki. Ot co, jakiś kretyn potrącił jelenia, który teraz wykrwawia się na poboczu. Chwilę unosiłam się, przyglądając księżycowi w pełni, znajdującego się aktualnie wysoko na niebie. Dawał piękną łunę, która delikatnym światłem rozświetlała całą czerń później pory. Naprawdę chciałam w tej chwili zrezygnować. Po prostu odwrócić się i odejść. Moja ciekawość jak zawsze znała lepsze wyjście. Kilka sekund później już sunęłam za nęcącym zapachem świeżej krwi. W końcu gdzie krew, tam i mięso. Gdy w końcu znalazłam się na małym pagórku, na którego szczycie rozciągała się mała polana, okazało się, że nie mam do czynienia z żadnym zwierzątkiem. Na trawie, ciężko oddychając, leżał ranny człowiek. Całkowicie mnie to skonsternowało. Z jednej strony nie wyglądał na zwykłego turystę, z drugiej zapach jeszcze żywej ofiary całkowicie mnie otumanił. Nie zna tego uczucia ten, kto nie głodował od dawna, a ludzkiego mięsa nie tknął się nigdy, mimo że zapisane było to w jego naturze. Dzieliło nas kilkadziesiąt metrów, a mimo to jego przerażony, nierówny oddech docierał do mnie bez żadnych zakłóceń. Nie docierało do mnie nic innego. Tak bardzo skupiłam się na nowej zdobyczy, że pułapka za późno dotarła do mojej świadomości. Błyskawiczny ruch za moimi plecami dopiero mnie otrzeźwił. Niedługo później do ziemi przyciskała mnie dziwnie wyglądająca siatka. Miała w sobie coś niepokojącego. Szarpanie się, mimo nie do końca materialnej postaci, nie dawało nic. Chwilę później wokół mnie pojawili się umundurowani ludzie.
Ilość słów: 327
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz