środa, 30 maja 2018

Vlad~Historia

Spojrzałem na otaczający mnie las i nie mogłem nadziwić się temu jak zmieniło, lub raczej nie zmieniło się to miejsce. Nic nie wskazywało na to, że pięćset czterdzieści dwa lata temu doszło tu do rzezi. Wciąż pamiętam ten dzień, tak jakby to było wczoraj. Wracaliśmy wtedy z moim oddziałem do Bukaresztu z egzekucji bandy złodziei. Gdy wjechaliśmy do lasu wszystko było już przesądzone. Zaatakowano nas z czterech stron. Miałem przy sobie jedynie trzystu zbrojnych a przeciwników było znacznie więcej, lepiej przygotowanych i mających przewagę wynikającą z zaskoczenia. Szybko wycięli w pień moich ludzi, część wzięli do niewoli. Ostatnią rzeczą, która zobaczyłem w moim ludzkim życiu był błysk miecza, którym odcięli mi głowę... Prawie dwa miesiące później otworzyłem oczy leżąc w trumnie pod posadzką monasteru podczas własnego pogrzebu. Kiedy zacząłem tłuc dłońmi w wieko ludzie obecni podczas mojego pogrzebu wydostali mnie z grobu. Przerazili się, część Węgrów przysłana przez króla Macieja Korwina zaczęła krzyczeć w moim kierunku słowa w swoim języku: strigoi, ördög, vámpír co znaczyło mniej więcej upiór, diabeł, wampir. Całe szczęście okazało się, że żadnym wampirem wcale nie jestem, co swoją drogą byłoby dziwne, bo teoretycznie według wszelkich przekazów facet z odciętą głową nie mógłby być wampirem a poza tym byłaby to niemała tragedia dla kogoś, kto całe życie był członkiem organizacji, której jednym z celów było zwalczanie tych stworzeń. Przejechałem dłonią po szyi, na której wciąż, nawet po tylu latach, widniała blizna.
- Ojcze... Musimy iść... Tu nie jest bezpiecznie.- Mruknął Mihnea rozglądając się nerwowo dookoła. Ludzie zaczęli na nas polować na szeroką skalę już dość dawno temu jednak dopiero teraz byli w stanie chwytać nas w każdej chwili, bez żadnych pomyłek, jakie miały miejsce w średniowieczu. Obejrzałem się za siebie spoglądając na moją córkę Elheminę i trzy wampirzyce, które od jakiegoś czasu, a konkretnie od jakichś stu pięćdziesięciu lat podróżowały z nami. Były całkiem w porządku, jednak lubiły określać się jako moje narzeczone. Niestety trochę za bardzo spodobał im się pomysł Brama Stokera. I po co mi było to opowiadanie o historii Rumunii, Wołoszczyzny i Transylwanii? Teraz historia, którą sobie wymyślił jest jedną z najpopularniejszych na świecie a  Aleera, Verona i Marishka uczepiły się mnie jak rzep psiego ogona. Po kilku minutach ruszyliśmy w dalszą drogę. Przenocować mieliśmy pod Bukaresztem by następnego dnia wsiąść do pociągu, który zawiezie nas do Warny a z niej statkiem wyruszyć do Japonii. Niestety zaraz po przebudzeniu zauważyłem nieobecność trzech wampirzyc. Razem z córką i synem zaczęliśmy ich szukać z nadzieją, że jednak nic im się nie stało. Udało nam się je odnaleźć dopiero po kilku godzinach, tkwiące w jakichś klatkach. Postanowiłem je uwolnić na co moje dzieci przystały. Nie było to łatwe zadanie jednak już po kilkunastu minutach udało nam się wspólnymi siłami rozgiąć pręty. Wtedy dopiero zorientowałem się, że była to pułapka. Ze wszystkich stron pojawili się umundurowani ludzie z sieciami i bronią palną. Walka nie miała sensu, no chyba, że mieli zamiar pozbawić nas życia. Wtedy nie liczyłoby się to, że wielu z nich zginie a zapewne my odniesiemy wiele ran, które będzie trzeba leczyć przez wiele dni.
- Poddajcie się i pójdźcie z nami a nic się wam nie stanie.- Mruknął jeden z mężczyzn.
- Wątpię żebyście byli w odpowiednim miejscu do stawiania warunków. Bez trudu możemy roznieść was w pył.- Mruknąłem spoglądając na mężczyznę. Był ode mnie wyraźnie niższy, jak większość ludzi toteż musiałem spojrzeć nieco w dół by móc patrzeć mu w oczy.
- Walka nie ma sensu ani dla nas ani dla was. Pójdę z wami, o ile wypuścicie resztę.- Powiedziałem na co mężczyzna skinął głową ale Elhemina i Mihnea od razu powiedzieli, że idą ze mną. Wampirzyce również nie miały zamiaru mnie zostawić jednak po kilku karcących słowach w końcu odeszły. Nas tymczasem żołnierze przetransportowali na jakąś wyspę. Natychmiastowo otoczył nas cały szwadron lekarzy, którzy mieli wykonywać jakieś testy. Nie zwróciłem uwagi na nic co robili, nic też nie czułem, nie po tych wszystkich latach walk i tysiącach zadanych mi ran. Później założono mi na nogę jakąś przepaskę czy coś w tym stylu. Na początku chcieli mi ją założyć na szyję jednak wtedy zasłaniałaby bliznę, której nic nie może zasłaniać oprócz kołnierza koszuli lub płaszcza inaczej, nie wiem jakim cudem, zaczynam się dusić. Na ręce natomiast ni mogłaby być, bo mogłaby blokować ruchy nadgarstka lub zasłaniać tatuaże, do których już zdążyłem się przywiązać. Później zaprowadzili nas do baraku z wymalowanym numerem dwa. Mi przydzielono pryczę z numerem jeden, mojej córce szesnastkę a Mihnei trzydziestkę. Tym oto sposobem zostaliśmy rozrzuceni po całym baraku. Wszedłem do swojego "pokoju" i położyłem się na łóżku po czym zamknąłem oczy. Czas nie grał roli, miałem całą wieczność, w końcu przecież każde miejsce ulega zapomnieniu i niszczeje. Tak będzie i tym razem, nie ważne czy za pięć, dziesięć, piętnaście, sto lub dwieście jednak w końcu to miejsce straci znaczenie a wtedy je opuścimy. Nagle poderwałem się z posłania słysząc kroki na korytarzu. Wyszedłem z tego czegoś, co miało być teraz moim domem i spojrzałem w stronę wyjścia. Nagle usłyszałem męski głos tuż za moimi plecami, tyle że kilkadziesiąt centymetrów niżej.
<Azechiel?>

840 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz