czwartek, 7 czerwca 2018

Od Vlada Cd Azechiel

Młody był całkiem do rzeczy, no może jednak był trochę zbyt bardzo gadatliwy ale do tego zdążyłem się już przyzwyczaić. W towarzystwie trzech wampirzyc, które nie mają nic innego do roboty szybko idzie przywyknąć. Niby starałem się go słuchać jednak po jakimś czasie mój mózg sam się wyłączył wyłapując jedynie co ważniejsze słowa. Młody wytłumaczył mi co i jak a później poszedł do siebie. Ja tymczasem skierowałem się do pokoju córki. Zapukałem do drzwi a kiedy w końcu otrzymałem zaproszenie wszedłem do środka. Moja córka jak zawsze coś szyła.
- Co robisz?- Zapytałem zaglądając jej przez ramię.
- Szyję.
- To widzę. Co szyjesz?- Dodałem by nie narażać się na koleje odcinki córki.
- Koszulę.
- Dla kogo?
- Dla Ciebie. Musisz porządnie wyglądać, w końcu jakby nie było na razie jesteś tu najstarszy i powinieneś dawać dobry przykład.- Powiedziała po czym pokazała mi koszulę. Była czarna, właściwie jak prawie zawsze od kilkuset lat, do tego zaczęto wyszywać na niej złote smoki. Spojrzałem na córkę i posłałem jej pytające spojrzenie. Nie za często chciało jej się robić dla mnie tego typu koszule. Zazwyczaj robiła je co pięćdziesiąt, czasem sto lat. Tymczasem ostatnią zrobiła raptem pięć lat temu. Elhemina jednak jedynie wzruszyła ramionami i wróciła do wyszywania. Poszedłem jeszcze do syna a później wróciłem do siebie. Następnego dnia razem z Mihneą urządziliśmy sobie trening walki na miecze. Cały dzień siedzieliśmy sobie gdzieś w lesie walcząc naszą ulubioną bronią. Mina tymczasem usiadła na powalonym pniu i dalej wyszywała koszulę. Nagle usłyszałem jak ktoś przedziera się przez gąszcz. Odwróciłem się w tamtą stronę i patrzyłem jak spomiędzy krzaków wyłania się postać Azachiela.
- Cześć młody.- Krzyknąłem po czym spojrzałem na syna który uśmiechnął się szeroko.
- Chcesz spróbować?- Zapytałem wskazując na ostrze w mojej dłoni. Byłem ciekawy reakcji młodego a poza tym od dawna nikogo nie uczyłem a akurat miałem na to ochotę.
<Azachiel?>

310 słów

wtorek, 5 czerwca 2018

Od Mawry c.d. Kazumi

Tegoroczna zima była przeraźliwa, a co jeszcze gorsze, ciągnęła się w nieskończoność. Mroza nie interesowało, że mamy już połowę marca, a na łąkach wciąż leżą zaspy śniegu. Ludzie zamarznięci na śmierć nie budzili najmniejszego zdziwienia, a wręcz stali się ozdobą krajobrazu. Nie był on może aż tak makabryczny, jak wojenne pobojowiska, pełne szczątek ciał, ale i tak przypominał cmentarzysko. Nieżywi siedzieli lub leżeli niczym posągi. Jedni mieli oczy zamknięte, drudzy otwarte, puste, bez śladu życia. Nic w tym dziwnego, przecież rzeźby nie mają w sobie zbyt dużo energii. 
Jadąc leśną drogą, mogłam odpocząć od tego widoku. Bardzo lubiłam te chwile, dlatego często skracałam sobie powrót do domu przez stary bór. Nikt nie był na tyle szalony, by o tej porze zaszywać się w lesie, dlatego ciężko było tam o jakieś monumenty bezdomnych. Powoli zapał zmierzch, jednak wieczór był stosunkowo ciepły. Cały czas panowała minusowa temperatura, więc każde zbliżenie się alkoholu w termometrach do zera (i to gdy słońce już prawie schowało się za nieboskłonem!) wydawało się cudem. Przymknęłam oczy, by móc w pełni rozkoszować się tą chwilą. Zapomniałam, po co jechałam, nie było ważnym, gdzie zmierzałam, liczył się upragniony spokój. W domu ciężko musiałam o niego walczyć, wśród krzyczących bachorów. Na szczęście czasem mogłam pobyć sama. Pozwalało mi się to zregenerować. Podczas wędrówki docierało do mnie jedynie lekkie kołysanie i ciche, równomierne skrzyp, skrzyp, skrzyp. Wydawał je Biełyj. Przemierzałam las konno, do grobu mi się jeszcze nie śpieszyło na tyle, by iść pieszo. Nawet ciepłe ubranie nie pomogłoby mi, gdyby coś mi się stało. Po prostu zamarzłabym na śmierć. Za nic nie mogłam sobie przypomnieć, skąd wracałam. Nie przeszkadzało mi to. 
Nieco za późno uświadomiłam sobie, że coś jest nie tak. Mianowicie, gdy skrzyp, skrzyp, skrzyp ucichło. Moje powieki uniosły się w tym samym momencie. Zwierze stanęło nie z byle powodu. Stał przed nim mężczyzna, zwrócony do mnie tyłem, trzymający go za wodze. W mojej głowie rozegrały się najgorsze scenariusze. Nie miałam czasu pomyśleć o tym, skąd się tu wziął, ani jak podszedł całkowicie niesłyszalnie. W tej chwili to się nie liczyło. 
Chciałam zapytać go, czego chce, albo chociaż czy może puścić mojego wierzchowca. Zanim jednak doszłam do słowa, jegomość odwrócił się wolno, przodem do mnie. Musiał wyczuć na sobie mój wzrok. Zdawał się dość młody, z czystym sumieniem stwierdziłam, że jest w moim wieku. Czekałam, aż coś mi wyjaśni, powie lub zrobi. On jedynie uśmiechał się wesoło, uporczywie milcząc. Trwało to może kilka sekund, a może całą wieczność, a potem wcale nic się nie rozjaśniło. Cisze przerwało ponowne "skrzyp, skrzyp, skrzyp", gdy jegomość ruszył z Biełyjem w las. Zboczyliśmy ze ścieżki, ja jednak jak we śnie nie mogłam wypowiedzieć ani słowa. Bałam się, że jeśli zaburzę ogarniającą nas ciszę, zdarzy się coś złego. Zdawało mi się to niewyobrażalnie głupie, bo o wiele gorsze rzeczy mogły zdarzyć się, jeśli nadal nie zareaguję. Ta myśl wcale nie pomogła mi się przemóc do żądania wyjaśnień. Zauważyłam, że tym razem kroki mężczyzny było słychać głośno i wyraźnie. Nie miałam pojęcia, jakim cudem je przegapiłam. Nie był zbyt postawny, nie był przerażający, a raczej niepokojący. Jego milczenie, tajemniczość i to, że koń wcale nie zdenerwował się bliskością obcego. Nie miałam pojęcia, jak to zrobił, jednak zazwyczaj było to zwierze bardzo niespokojne, takie, do którego to nie puszcza się dzieciaków czy gości. 
W pewnym momencie wierzchowiec się potknął. Nie wywrócił, pewnie nawet nie zadrapał. Po prostu poślizgnął się na lodzie jak często ostatnimi czasy. Nic wielkiego, a jednak to wystarczyło, by otrząsnął się z tego dziwnego transu. Znieruchomiał, tak samo,  jak nieznajomy. Trwali tak chwilę, aż mężczyzna nie pociągnął za wodzę. Wtedy właśnie Białyj zarżał dziwko, wyrywając się ze stalowego uścisku jego dłoni. Zanim jegomość zdążył odwrócić się, by pomóc sobie drugą ręką, zwierze dało radę się wyszamotać. Przygotowało się już do ruszenia galopem, gdy brunet się odwrócił. Nie zdołałam ujrzeć, co tak przeraziło konia, że aż stanął dęba. Najpierw skutecznie mi to zasłonił, a sekundę później już leżałam w puszystym śniegu. Trzymanie się siodła zdało się na nic, gdyż aż tak gwałtownej reakcji się nie spodziewałam. Byłam przygotowana, by złapać wodze i pokierować go jak najszybciej do domu, jak najdalej od dziwaka, który nas tu przywiódł. Białyj tańczył jeszcze chwilę, a później pogalopował między drzewa. Mimowolnie odprowadziłam go wzrokiem. Nawet gdy zniknął, bałam się spojrzeć na mojego mężczyznę. Czułam, że nic dobrego to nie przyniesie. W końcu jednak musiałam to uczynić. Nie w smak było mi leżenie w zimnym śniegu do rana. 
Spodziewałam się naprawdę wielu rzeczy. Broni, zdechłej wiewiórki, a nawet przez myśl przebiegły mi kły wampira. O jakich głupotach to się nie myśli w chwilach zbliżającej się śmierci. Na to, co ujrzałam, nie wpadłabym jednak w żadnym razie. W miejscu dziwacznego człowieka, stała teraz cudaczna kreatura. Można było się tego spodziewać - powtarzałam sobie później. W tamtym momencie jednak zamurowało mnie. To coś miało karykaturalnie wyszczerzoną, trupią twarz, z której oczu emanował dziwny blask, przerośnięte kończyny zakończone wielkimi, ostrymi pazurami, a także wiązankę rogów wystających z łysej czaszki. Okazjonalnie, na niektórych częściach ciała porastało je futro. 
Leżałam, pochłaniając wzrokiem każdą część tego chorego stwora, aż się nie poruszył. Było to jedynie drgnięcie, ale adrenalina w sekundzie postawiła mnie na nogi. Zanim się spostrzegłam, już biegłam przez las, co chwilę oglądając się przez ramię. Monstrum cały czas niezdarnie kroczyło za mną. Wiedziałam, że jest coraz bliżej, a las jakby nie miał końca. Wcześniej wydawało mi się, że jedziemy jedynie kilka minut, ale teraz spostrzegłam, jak ciemno jest wokół i jak długa droga oddala mnie od bezpiecznego miejsca. Może i ja byłam czymś otumaniona? W natłoku myśli, ogólnym szoku, nie zauważyłam, jak puszyste podłoże zmienia się w lodową pułapkę. Gdy tylko postawiłam na niej stopę, wywinęłam pięknego orła. Ostatnimi siłami, starałam się jeszcze odczołgać na kolanach. Była to czysta desperacja, w samej swej kwintesencji. Potężne kroki ucichły, zastąpiło je posapywanie. 
Chwilę później moją klatkę piersiową przeszył przeraźliwy ból. Zabrakło mi tchu na krzyk. Spojrzałam najpierw na szpon, przeszywający mnie na wylot, a następnie na oprawcę, który podniósł mnie na wysokość swojej zniekształconej twarzy. Kiedy tak mi się przyglądał, splunęłam na niego krwią. Nie chodziło tu o zaczepkę, czy drwinę, a próbę usunięcia ciepłego płynu z płuc i gardła. Poczułam ostre szarpnięcie, przez które kolejna fala bólu przeszyła mnie na wskroś, a zaraz po niej lodowaty wiatr owiał twarz. Oznaczało to tyle, że mój kaptur zsunął się z głowy na barki. Monstrum znów zaczęło mi się przyglądać, jednak to nie miało już znaczenia. Wiedziałam, że to koniec, tak nawet było lepiej. Przynajmniej przestawałam odczuwać zewnętrzne bodźce. Osunęłam się w czarną pustkę. Na koniec usłyszałam jedynie przeraźliwy ryk, nieco przypominał skrzek, trochę zawodzenie bólu. 
Obudziłam się, wciąż czując strach, którym nasiąknęłam, jak gąbka. Do mojej celi wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Patrzyłam na nie jak zahipnotyzowana. Docierało do mnie, że koszmar już się skończył. Odrętwienie powoli mijało, a ja sama czułam nieopanowane pragnienie zatopienia w czymś zębów tak jak kiedyś po mojej pierwszej pobudce w nowej postaci. Minęło kilka, minut zanim leniwie ześlizgnęłam się z łóżka. Spojrzałam na nie przez ramię z wyrzutem i obrzydzeniem. Jak ono mogło mi to zrobić? Miałam nadzieję, że chociaż tutaj uniknę snów. Sama w sobie wizja nie wydawała mi się teraz aż tak straszna, ponieważ znałam jej zakończenie. Problem stanowiły emocje z nią związane, przytłaczały mnie. Odkąd znajdowałam się na wyspie, a trwało to długo, nie śniło mi się nic. Teraz już któryś raz z kolei musiałam oglądać krzywy ryj Michaiła. To nie było mi w smak. Na jego wspomnienie straciłam cały apetyt. Wyszłam z pokoju, by skierować się na zewnątrz. Znacznie bardziej niż jedzenia, pragnęłam braku towarzystwa ludzi. Brakowało tylko tego, by ktoś zauważył mój zły humor i się do niego przyczepił jak rzep psiego ogona. Stwierdziłam, że ruszę w góry, gdzie znalazłam kilka całkiem przytulnych jaskiń. Nie zaszłam niestety daleko, bo już kilka metrów dalej na kogoś wpadłam. Cóż za nieprzychylność losu! Z baraku numer jeden, wyszła młoda dziewczyna. Pech chciał, że akurat na siebie wpadłyśmy. Nikt nie upadł, nikomu nic się nie stało, ale to wystarczyło, by wywołać napiętą atmosferę. Na moich ustach szybko pojawił się nerwowy uśmiech.
- Przepraszam, moja wina - rzuciłam, poprawiając rękawiczki.

< Kazumi?>
Ilość słów: 1349

Event #1

Jak wiadomo nie jesteśmy jedyną wyspą gdzie pozamykane są stworzenia nadnaturalne, a przecież ktoś dofinansowuje te laboratoria. Naukowcy sami muszą szukać źródeł dofinansowania, aby mieć pieniądze na swoje działania. To sprzedadzą coś cennego, to sprzedadzą jakiś pomysł, ale najczęstszym oraz najlepszym zarobkiem są walki pomiędzy mutantami. Dlatego też kilka z takowych wysp, w tym i nasza Midoriiro postanowiły zorganizować między wyspiarskie walki. Na jednej z wysp powstanie kilka aren, gdzie więźniowie z różnych ośrodków będą przeciwko siebie walczyć, aż jeden z nich nie będzie zdolny do walki. Walki te będą oglądać bogaci ludzie, którzy postanowili zapłacić tylko po to, aby zobaczyć jak te niebezpieczne dla nich istoty walczą między sobą. Niektórzy z nich obstawiają również na ulubionego mutanta. Wykupują go nawet bez wiedzy tej osoby. Tylko osoby organizujące te walki wiedzą co, kto na kogo postawił, jakiego mutanta wykupił na czas walk oraz ile pieniędzy w to zainwestował!
Jak będzie wyglądał event?

Walki zostaną przeprowadzone na discordzie, w specjalnie stworzonych do tego kanałach.
Postać będzie pisała co robi przeciwnikowi. Pisanie będzie to w formie "przypuszczenia". Tak zwany Master Gry (MG) będzie mówił czy dany ruch się powiódł -> co zrobił twój przeciwnik -> oraz jakie obrażenia mu zadałeś. Przeciwnikami będą osoby z innych wysp.Walka kończy się kiedy jedna z osób straci całe swoje HP. Co to HP? HP to nic innego jak twoje "życie". Każdy będzie miał po 500pkt. Utrata HP nie oznacza śmierci, a jedynie brak zdolności do dalszej walki. Nie można więc zadać śmiertelnego ciosu, ani takiego który pozbawi przeciwnika czegoś nieodwracalnie.
Mówiąc prościej wszystkie chwyty są dozwolone, tak więc można używać wszystkich swoich mocy oraz umiejętności. Na arenie możesz zabrać broń, którą potrafisz się posługiwać. Można też korzystać z ukształtowania terenu, oraz wszystkich innych rzeczy, które są dostępne i/lub ciebie otaczają. Czasami zdarza się tak, że gdy ktoś wykupił ciebie to daje również bonusowe rzeczy przeznaczone tylko i wyłącznie dla ciebie.
Jak się zgłosić?
Wystarczy napisać zgłoszenie (wzór pod spodem) na kanale na discordzie, o nazwie "zgłoszenia". Administracja stworzy wtedy kanał dla twoich walk, gdzie na górze dostaniesz wytyczne z kim walczysz, na jakiej arenie (pojawić się może opis oraz zdjęcie lub jedno z nich) oraz to kto jest twoim MG.
Wzór zgłoszenia:
Postać (imię twojej postaci) | Ilość walk (od 2 do 7 możesz wybrać sam/sama)

Wiadomość zwrotna (czyli wiadomość od administracji)
Przeciwnik (imię, wiek oraz rasa, może i też zdjęcie tej osoby) | Rodzaj areny (zdjęcie i/lub opis) | MG | Nagroda | Ilość pieniędzy na ciebie przeznaczona

Zasady
- Jeżeli zgłosiłeś się iż weźmiesz walkę w 4 rundach, a rozegrasz tyko 2 bo uznasz, że ci się nie chce na przykład. Zostanie nałożona kara na twoją postać, no chyba, iż będzie to wytłumaczone przed administracją to zastanowimy się nad złagodzeniem kary. Dlatego też prosimy was, abyście dobrali odpowiednia ilość walk jakich to chcecie stoczyć. 
- Ilość HP podczas każdej walki wynosi 500pkt HP! Jeżeli wygrasz i pozostanie ci 100pkt HP będzie to wliczone jako dodatkowa nagroda z eventu do punktów reputacji.
- Wszystkie chwyty dozwolone, jednak próba zabicia przeciwnika skończy się dyskwalifikacją, przez co nie zostaną dodane żadne punkty reputacji, zostaną one wtedy odjęte od obecnych jako rodzaj kary - 25pkt.
- Co do nagród, każdy się dowie w swoim czasie, zostaną one prawdopodobnie dla każdego z was przydzielone inne nagrody, gdyż wasza ilość walk zostanie wzięta pod uwagę. Nagrody zostaną wysłane wraz z wiadomością zwrotną.

niedziela, 3 czerwca 2018

Od Mawry

Nie miałam pojęcia, który geniusz wpadł na świetny pomysł umieszczenia kilku różnych ras drapieżników w jednych barakach, ale na pewno nie powinien dłużej być zatrudnionym w żadnej placówce naukowej. Czy ktokolwiek na przeciętnym poziomie inteligencji zamyka w jednej klatce lwa, panterę i tygrysa? Nie sądzę. Nikomu za to nie przeszkadza, że naturalnie potencjalni wrogowie, czy też konkurenci siedzą sobie pod tym samym dachem. Żaden z tych palantów nie zainteresował się, że komuś może przeszkadzać, gdy pijawki rozsiewają wokół zapach krwi. Oczywiście, że nie. W końcu jesteśmy prawie cywilizowani. Na tyle, by umieć się dogadać, nie na tyle, by móc żyć normalnie. Nie ma to, jak wrzucić kogoś do klatki niczym w zoo, a potem twierdzić, że ma się zachowywać niczym w szkole savoir-vivre. Nie biegać, nie bić się, nie wszczynać awantur. Absurdalne prawda? Aczkolwiek bardzo byłoby na rękę pewnym osobą, jeśli powybijamy się nawzajem.
Zwiedzanie lasu po raz setny, nie było tym, co chciałam robić przez większość kolejnego, przemijającego dnia. Zauważyłam, że spędzanie go w barakach także nie wychodziło mi na dobre. Czułam się jak nastolatka przed okresem. Burza hormonów wciąż dawała o sobie znać. Okazywanie słabości nie było dobrym pomysłem. Jej największą oznaką było niekontrolowane rzucanie się innym do gardeł jak głodny wampir. Nie umiesz się opanować? Jesteś słaby. Tak to działało. Tyle że ja dokładnie taka byłam. Panowanie nad instynktem przychodziło mi nader topornie. Czy to oznaczało, że mam iść tam do wszystkich i wykrzyczeć "Halo! Jestem do odstrzału!"? Niekoniecznie. Można powiedzieć, że ukrywanie tego stało się dla mnie priorytetem. Liczyłam na jak najszybsze przyzwyczajenie się do obecnych warunków. Nie wszystko szło po mojej myśli, ale musiałam przyznać, że już dużo słabiej reagowałam na towarzystwo niż kiedyś. W owym czasie, gdy mieszkałam jeszcze w Rosji, zbliżenie się do drugiej istoty żywej, kończyło się zazwyczaj krwawą rzezią.
Spacer po lesie nie był najgorszym pomysłem, dopóki nie zaczęli brać ze mnie przykładu inni. Oczywiście nie ja pierwsza wpadłam na ten pomysł, ale początkowo pomyślało o tym zbyt wielu. Woleli kisić się w bezpiecznych chałupkach. Teren także swoją wielkością nie powalał. Szybko poznałam cały teren boru, który okazał się dość ubogi, w porównaniu do lasów, w których mieszkałam. Potrafiłam jeszcze znaleźć bez problemu miejsce oddalone od zgiełku i nadmiaru zapachów, jednak wyeksplorowany zakątek stał się nudny, niczym flaki z olejem. A kto je lubi? Fu! Olej we flakach, kiedy można je zjeść same! Z czasem i nową ilością ciekawskich przybyszy, musiałam wyruszyć na poszukiwania nowego siedliska. Zdawało mi się to normalne. Nie lubiłam mimo wszystko angażować się w konflikty, a zmiana miejsca pobytu, nie była problemem.
Początkowo dotarłam do plaży. Nie ma co ukrywać jednak, że nie pałałam przesadną sympatią do wód. Wywoływały u mnie wręcz lekki niepokój, którego nie potrafiłam w sobie przezwyciężyć. Dlatego to odpadało. Wędrując wzdłuż niej, po jasnym, złocistym piasku, w końcu dotarłam do bardziej interesującej lokacji. Były nią góry. Kilka prostych wzniesień, a tak cieszyło! Zaczęłam od wędrówki brzegiem rzeki. Chyba dwa razy wpadłam w nią, mocząc się do suchej nitki. Durne kamienie! Istnieją tylko po to, by moknąć i służyć do ślizgania się na nich. Na szczęście na tej wysokości nie było tam zbyt głęboko, maksymalnie pół metra. Wędrówkę przerwałam, gdy zbocze zrobiło się zbyt strome, jak na moje alpinistyczne umiejętności, a raczej ich brak. Kolejną godzinę zajęło mi dotarcie do małej groty, w której mogłam spokojnie usiąść, ściągając mokre ubrania. Wystawiłam je na działanie słońca, tak samo, jak siebie. Wygrzewanie się w ich miłych promykach było chwilą relaksu w tym całym wariatkowie.
Mój odpoczynek długo nie trwał, gdyż najpierw poczułam woń charakterystyczną dla zmiennokształtnopodobnych, a chwilę później usłyszałam kroki. Wydało mi się to kolejnym absurdalnym pechem, od którego nie potrafiłam się odpędzić, mimo usilnych starań. Westchnęłam głęboko, chcąc odetchnąć świeżym powietrzem, jednak osobnik płci ewidentnie męskiej, utrudniał mi to niezmiernie. Woń była na tyle niewyraźna, że ciężko było mi powiedzieć czy skądś go nie kojarzę, ale wystarczała by nie dać mi odpocząć w spokoju. Musiałam przecierpieć te kilka sekund, nim zbliżył się na odległość mojego głosu. Gdy to uczynił, uchyliłam jedno oko, by móc przyjrzeć się przybyszowi i jak się okazało ścieżce, po której szedł. Pewnie, normalni ludzie chodzą po drogach, a ja jak małpa skaczę między nimi, pomyślałam z niezadowolonym grymasem, który mimowolnie rozpanoszył się na mojej twarzy. Nim jeszcze zauważyłam nieproszonego gościa, zmieniłam zdanie, zamykając oczy. O nie, nie miałam zamiaru na niego patrzeć. Na pewno popsułoby mi to humor jeszcze bardziej, niezależnie czy kojarzyłam go, czy nie.
- Hej! Tak, ty, do ciebie mówię! Zmiataj stąd, bo psujesz mi czas wolny swoim smrodem! - zawołałam niezbyt uprzejmie, a górskie echo powtórzyło po mnie wszystko, niosąc słowa dalej w eter.

<Vlad? Sorka, że tak długo>
Ilość słów: 768

Od Zakury

Wstałam tuż przed wschodem słońca. Dzisiaj tak jak przez ostatnie dni wieczorne noce przespałam w spokoju. Chociaż wolałam wieczorne noce poświęcić na miłe spędzenie czasu na zewnątrz, ale jakoś wolałam zostać w pokoju sama ze sobą. Odsłoniłam zasłony i otworzyłam delikatnie okno. Poranny wietrzyk wszedł do środka mojego pokoju tym samym delikatnie uderzając w moją twarz. Cieszyłam się iż przybyłam na tą wyspę, ale wciąż coś kłopotało mnie. Odeszłam od okna tym samym przeciągając się, będąc już rozluźniona, wzięłam się za szukanie jakichś ubrań. Dostałam kilka w prezencie od jakiejś osoby, za co byłam naprawdę wdzięczna tej osobie. Tak naprawdę to po raz pierwszy otrzymałam całkiem nowe ubrania ze sklepu. Zjadłam swoje śniadanie i wyszłam na zewnątrz. Miałam dzisiaj pójść do laboratorium, aby mogli wziąć ode mnie próbkę krwi oraz coś przebadać. Oczywiście to o co mnie poprosili ja też zrobiłam. Nie na miejscu by było im się sprzeciwiać skoro miałam wszystko to na co przez ostatnie kilkanaście lat sama nie mogłam kupić. Zawsze ciężko pracowałam, aby przeżyć kolejny dzień. Pożegnałam się z doktorkiem i wyszłam na zewnątrz. Promienie słońca padły na moją twarz, a ja się delikatnie uśmiechnęłam. 
- Czas na drzemkę - stwierdziłam mówiąc sobie pod nosem. Weszłam do pobliskiego lasku. Rozglądałam się do okoła za jakimś wygodnym miejscem do małej drzemki. Takie toż się miejsce znalazło. Było ono dokładnie pod dziką jabłonią. Korony drzewa były duże, co należało do plusów gdyż zapowiadało się na upalny dzień. Wygodnie ułożyłam się pod drzewem, zsunęłam czapkę z daszkiem na twarz. Zaczęłam marzyć o miłych rzeczach. Prawie oddałam się w objęcie morfeusza, gdyby nie to, że ktoś przewróciłam się przeze mnie. Odsłoniłam czapkę na tyle, abym mogła spojrzeć co lub kto dokładnie przewróciło się przeze mnie. Zerknęłam jednym okiem, a gdy ujrzałam osobę leżącą na ziemi od razu wstałam na równe nogi. 
- Czy wszystko w porządku? - zapytałam się wyciągając tym samym pomocną dłoń.

>Ktoś?<

Ilość słów: 314

Od Azechela CD Vlada

Siedziałem u Nathana w laboratorium i jak zwykle rozmawiałem o moim samopoczuciu.
- I jak Ayako nadal uważasz, że kiedyś uda ci się z tond uciec? - spytał po dłuższej chwili ciszy. Przestałem się przyglądać widokowi zza okna i spojrzałem na starszego mężczyznę.
- Będę więźniem dopiero wtedy, kiedy stracę całą moją nadzieję. - powiedziałem z moim asymetrycznym uśmiechem. Nigdy nie dam się zniewolić na dobre. - Kiedyś odkryje słaby punkt tej całej bariery, a wtedy gorzko tego pożałujecie. - powiedziałam. Pschiatra po moich słowach głęboko westchnął i spojrzał na mnie niechętnie. Mimo tego wiedziałem, że on jako jeden z nielicznych mnie lubił.
- Naprawdę nie rozumiem, skąd bierze się ten twój upór. - stwierdził, wstając z krzesła. Podszedł do jednej z szafek w pomieszczeniu i wyciągnął z niej szarą teczkę.
- Gdybyś został zamknięty w miejscu gdzie robisz za krulika doświadczalneg, zrozumiałbyś. - powiedziałem, machając delikatnie nogami z nudy. Enric podszedł do mnie i podał mi jedną z kartek, którą wcześniej wyciągnął z trzymanej przez siebie teczki.
- Jest tutaj nowy, a zarazem najstarszy. Pomyślałem, że zainteresujesz się jego osobą, bardziej niż resztą tak zwanych królików doświadczalny. - powiedział i posłał mi oko. Zrozumiałem, że mam nie mówić Kathlyn o tym, że dostałem wgląd do tych dokumentów. Niejaki Vlad był jedną z nieśmiertelnych ras, które i tak da się zabić, no i dożył już ponad pięciuset lat. Tyle mi wystarczyło, aby chcieć z nim chociaż porozmawiać. Skubany dobrze się trzyma, bo nie widziałem tutaj żadnego dziadka.
- Coś jeszcze chcesz Nathan? - spytałem, oddając mu kartkę, po czym wstałem z krzesełka. Mężczyzna tylko pokręcił głową na nie, więc skocznym krokiem ruszyłem do wyjścia z laboratorium, a potem w stronę mojego baraku. Tam też powinienem spotkać niejakiego Vlada III Palownika Dracule. Przejście z laboratorium do naszego budynku mieszkalnego zajęło mi zaledwie chwilkę. Najpierw postanowiłem wejść do swojego pokoju, aby ściągnąć moją kurtkę, nawet wampirowi może zrobić się gorąco. Kiedy wyszedłem zauważyłem wysokiego mężczyznę, który stał plecami do mnie. To musiała być poszukiwana przeze mnie osoba.
- Witaj staruszku. - powiedziałem, podchodząc bliżej niego. Na moje słowa Vlad się odwróci.
- Ty zapewne jesteś Vlad III Palownik Dracula. Miło mi poznać. Moja godność to Azechiel Ayako Ketsueki. - powiedziałem. - Bardzo chętnie oprowadzę po naszym więżeniu kolejną mysz laboratoryjną. - powiedziałem, aktorsko się kłaniając. Po wyprostowaniu się czekałem na to, co on odpowie. Ten jedynie uśmiechnął się pobłażliwie.
- A skąd młody wiesz, kim jestem? - spytał, Vlad opuszczając lekko głowę. Że też musiał być tak wysoki.
- Mam swoje tajne źródła. - odpowiedziałem zadowolony. Całkiem fajny jak na staruszka. - A ich się nie zdradza byle komu.
- Mądrze prawisz. Chętnie przyjmę twoją propozycję oprowadzenie po tym miejscu. - powiedział. Postanowiłem go najpierw zabrać pod barierę, aby wytłumaczyć jak to działa, oczywiście na tyle, na ile sam wiedziałem.

> Vlad?<

Ilość słów: 468

środa, 30 maja 2018

Vlad~Historia

Spojrzałem na otaczający mnie las i nie mogłem nadziwić się temu jak zmieniło, lub raczej nie zmieniło się to miejsce. Nic nie wskazywało na to, że pięćset czterdzieści dwa lata temu doszło tu do rzezi. Wciąż pamiętam ten dzień, tak jakby to było wczoraj. Wracaliśmy wtedy z moim oddziałem do Bukaresztu z egzekucji bandy złodziei. Gdy wjechaliśmy do lasu wszystko było już przesądzone. Zaatakowano nas z czterech stron. Miałem przy sobie jedynie trzystu zbrojnych a przeciwników było znacznie więcej, lepiej przygotowanych i mających przewagę wynikającą z zaskoczenia. Szybko wycięli w pień moich ludzi, część wzięli do niewoli. Ostatnią rzeczą, która zobaczyłem w moim ludzkim życiu był błysk miecza, którym odcięli mi głowę... Prawie dwa miesiące później otworzyłem oczy leżąc w trumnie pod posadzką monasteru podczas własnego pogrzebu. Kiedy zacząłem tłuc dłońmi w wieko ludzie obecni podczas mojego pogrzebu wydostali mnie z grobu. Przerazili się, część Węgrów przysłana przez króla Macieja Korwina zaczęła krzyczeć w moim kierunku słowa w swoim języku: strigoi, ördög, vámpír co znaczyło mniej więcej upiór, diabeł, wampir. Całe szczęście okazało się, że żadnym wampirem wcale nie jestem, co swoją drogą byłoby dziwne, bo teoretycznie według wszelkich przekazów facet z odciętą głową nie mógłby być wampirem a poza tym byłaby to niemała tragedia dla kogoś, kto całe życie był członkiem organizacji, której jednym z celów było zwalczanie tych stworzeń. Przejechałem dłonią po szyi, na której wciąż, nawet po tylu latach, widniała blizna.
- Ojcze... Musimy iść... Tu nie jest bezpiecznie.- Mruknął Mihnea rozglądając się nerwowo dookoła. Ludzie zaczęli na nas polować na szeroką skalę już dość dawno temu jednak dopiero teraz byli w stanie chwytać nas w każdej chwili, bez żadnych pomyłek, jakie miały miejsce w średniowieczu. Obejrzałem się za siebie spoglądając na moją córkę Elheminę i trzy wampirzyce, które od jakiegoś czasu, a konkretnie od jakichś stu pięćdziesięciu lat podróżowały z nami. Były całkiem w porządku, jednak lubiły określać się jako moje narzeczone. Niestety trochę za bardzo spodobał im się pomysł Brama Stokera. I po co mi było to opowiadanie o historii Rumunii, Wołoszczyzny i Transylwanii? Teraz historia, którą sobie wymyślił jest jedną z najpopularniejszych na świecie a  Aleera, Verona i Marishka uczepiły się mnie jak rzep psiego ogona. Po kilku minutach ruszyliśmy w dalszą drogę. Przenocować mieliśmy pod Bukaresztem by następnego dnia wsiąść do pociągu, który zawiezie nas do Warny a z niej statkiem wyruszyć do Japonii. Niestety zaraz po przebudzeniu zauważyłem nieobecność trzech wampirzyc. Razem z córką i synem zaczęliśmy ich szukać z nadzieją, że jednak nic im się nie stało. Udało nam się je odnaleźć dopiero po kilku godzinach, tkwiące w jakichś klatkach. Postanowiłem je uwolnić na co moje dzieci przystały. Nie było to łatwe zadanie jednak już po kilkunastu minutach udało nam się wspólnymi siłami rozgiąć pręty. Wtedy dopiero zorientowałem się, że była to pułapka. Ze wszystkich stron pojawili się umundurowani ludzie z sieciami i bronią palną. Walka nie miała sensu, no chyba, że mieli zamiar pozbawić nas życia. Wtedy nie liczyłoby się to, że wielu z nich zginie a zapewne my odniesiemy wiele ran, które będzie trzeba leczyć przez wiele dni.
- Poddajcie się i pójdźcie z nami a nic się wam nie stanie.- Mruknął jeden z mężczyzn.
- Wątpię żebyście byli w odpowiednim miejscu do stawiania warunków. Bez trudu możemy roznieść was w pył.- Mruknąłem spoglądając na mężczyznę. Był ode mnie wyraźnie niższy, jak większość ludzi toteż musiałem spojrzeć nieco w dół by móc patrzeć mu w oczy.
- Walka nie ma sensu ani dla nas ani dla was. Pójdę z wami, o ile wypuścicie resztę.- Powiedziałem na co mężczyzna skinął głową ale Elhemina i Mihnea od razu powiedzieli, że idą ze mną. Wampirzyce również nie miały zamiaru mnie zostawić jednak po kilku karcących słowach w końcu odeszły. Nas tymczasem żołnierze przetransportowali na jakąś wyspę. Natychmiastowo otoczył nas cały szwadron lekarzy, którzy mieli wykonywać jakieś testy. Nie zwróciłem uwagi na nic co robili, nic też nie czułem, nie po tych wszystkich latach walk i tysiącach zadanych mi ran. Później założono mi na nogę jakąś przepaskę czy coś w tym stylu. Na początku chcieli mi ją założyć na szyję jednak wtedy zasłaniałaby bliznę, której nic nie może zasłaniać oprócz kołnierza koszuli lub płaszcza inaczej, nie wiem jakim cudem, zaczynam się dusić. Na ręce natomiast ni mogłaby być, bo mogłaby blokować ruchy nadgarstka lub zasłaniać tatuaże, do których już zdążyłem się przywiązać. Później zaprowadzili nas do baraku z wymalowanym numerem dwa. Mi przydzielono pryczę z numerem jeden, mojej córce szesnastkę a Mihnei trzydziestkę. Tym oto sposobem zostaliśmy rozrzuceni po całym baraku. Wszedłem do swojego "pokoju" i położyłem się na łóżku po czym zamknąłem oczy. Czas nie grał roli, miałem całą wieczność, w końcu przecież każde miejsce ulega zapomnieniu i niszczeje. Tak będzie i tym razem, nie ważne czy za pięć, dziesięć, piętnaście, sto lub dwieście jednak w końcu to miejsce straci znaczenie a wtedy je opuścimy. Nagle poderwałem się z posłania słysząc kroki na korytarzu. Wyszedłem z tego czegoś, co miało być teraz moim domem i spojrzałem w stronę wyjścia. Nagle usłyszałem męski głos tuż za moimi plecami, tyle że kilkadziesiąt centymetrów niżej.
<Azechiel?>

840 słów