niedziela, 3 czerwca 2018

Od Mawry

Nie miałam pojęcia, który geniusz wpadł na świetny pomysł umieszczenia kilku różnych ras drapieżników w jednych barakach, ale na pewno nie powinien dłużej być zatrudnionym w żadnej placówce naukowej. Czy ktokolwiek na przeciętnym poziomie inteligencji zamyka w jednej klatce lwa, panterę i tygrysa? Nie sądzę. Nikomu za to nie przeszkadza, że naturalnie potencjalni wrogowie, czy też konkurenci siedzą sobie pod tym samym dachem. Żaden z tych palantów nie zainteresował się, że komuś może przeszkadzać, gdy pijawki rozsiewają wokół zapach krwi. Oczywiście, że nie. W końcu jesteśmy prawie cywilizowani. Na tyle, by umieć się dogadać, nie na tyle, by móc żyć normalnie. Nie ma to, jak wrzucić kogoś do klatki niczym w zoo, a potem twierdzić, że ma się zachowywać niczym w szkole savoir-vivre. Nie biegać, nie bić się, nie wszczynać awantur. Absurdalne prawda? Aczkolwiek bardzo byłoby na rękę pewnym osobą, jeśli powybijamy się nawzajem.
Zwiedzanie lasu po raz setny, nie było tym, co chciałam robić przez większość kolejnego, przemijającego dnia. Zauważyłam, że spędzanie go w barakach także nie wychodziło mi na dobre. Czułam się jak nastolatka przed okresem. Burza hormonów wciąż dawała o sobie znać. Okazywanie słabości nie było dobrym pomysłem. Jej największą oznaką było niekontrolowane rzucanie się innym do gardeł jak głodny wampir. Nie umiesz się opanować? Jesteś słaby. Tak to działało. Tyle że ja dokładnie taka byłam. Panowanie nad instynktem przychodziło mi nader topornie. Czy to oznaczało, że mam iść tam do wszystkich i wykrzyczeć "Halo! Jestem do odstrzału!"? Niekoniecznie. Można powiedzieć, że ukrywanie tego stało się dla mnie priorytetem. Liczyłam na jak najszybsze przyzwyczajenie się do obecnych warunków. Nie wszystko szło po mojej myśli, ale musiałam przyznać, że już dużo słabiej reagowałam na towarzystwo niż kiedyś. W owym czasie, gdy mieszkałam jeszcze w Rosji, zbliżenie się do drugiej istoty żywej, kończyło się zazwyczaj krwawą rzezią.
Spacer po lesie nie był najgorszym pomysłem, dopóki nie zaczęli brać ze mnie przykładu inni. Oczywiście nie ja pierwsza wpadłam na ten pomysł, ale początkowo pomyślało o tym zbyt wielu. Woleli kisić się w bezpiecznych chałupkach. Teren także swoją wielkością nie powalał. Szybko poznałam cały teren boru, który okazał się dość ubogi, w porównaniu do lasów, w których mieszkałam. Potrafiłam jeszcze znaleźć bez problemu miejsce oddalone od zgiełku i nadmiaru zapachów, jednak wyeksplorowany zakątek stał się nudny, niczym flaki z olejem. A kto je lubi? Fu! Olej we flakach, kiedy można je zjeść same! Z czasem i nową ilością ciekawskich przybyszy, musiałam wyruszyć na poszukiwania nowego siedliska. Zdawało mi się to normalne. Nie lubiłam mimo wszystko angażować się w konflikty, a zmiana miejsca pobytu, nie była problemem.
Początkowo dotarłam do plaży. Nie ma co ukrywać jednak, że nie pałałam przesadną sympatią do wód. Wywoływały u mnie wręcz lekki niepokój, którego nie potrafiłam w sobie przezwyciężyć. Dlatego to odpadało. Wędrując wzdłuż niej, po jasnym, złocistym piasku, w końcu dotarłam do bardziej interesującej lokacji. Były nią góry. Kilka prostych wzniesień, a tak cieszyło! Zaczęłam od wędrówki brzegiem rzeki. Chyba dwa razy wpadłam w nią, mocząc się do suchej nitki. Durne kamienie! Istnieją tylko po to, by moknąć i służyć do ślizgania się na nich. Na szczęście na tej wysokości nie było tam zbyt głęboko, maksymalnie pół metra. Wędrówkę przerwałam, gdy zbocze zrobiło się zbyt strome, jak na moje alpinistyczne umiejętności, a raczej ich brak. Kolejną godzinę zajęło mi dotarcie do małej groty, w której mogłam spokojnie usiąść, ściągając mokre ubrania. Wystawiłam je na działanie słońca, tak samo, jak siebie. Wygrzewanie się w ich miłych promykach było chwilą relaksu w tym całym wariatkowie.
Mój odpoczynek długo nie trwał, gdyż najpierw poczułam woń charakterystyczną dla zmiennokształtnopodobnych, a chwilę później usłyszałam kroki. Wydało mi się to kolejnym absurdalnym pechem, od którego nie potrafiłam się odpędzić, mimo usilnych starań. Westchnęłam głęboko, chcąc odetchnąć świeżym powietrzem, jednak osobnik płci ewidentnie męskiej, utrudniał mi to niezmiernie. Woń była na tyle niewyraźna, że ciężko było mi powiedzieć czy skądś go nie kojarzę, ale wystarczała by nie dać mi odpocząć w spokoju. Musiałam przecierpieć te kilka sekund, nim zbliżył się na odległość mojego głosu. Gdy to uczynił, uchyliłam jedno oko, by móc przyjrzeć się przybyszowi i jak się okazało ścieżce, po której szedł. Pewnie, normalni ludzie chodzą po drogach, a ja jak małpa skaczę między nimi, pomyślałam z niezadowolonym grymasem, który mimowolnie rozpanoszył się na mojej twarzy. Nim jeszcze zauważyłam nieproszonego gościa, zmieniłam zdanie, zamykając oczy. O nie, nie miałam zamiaru na niego patrzeć. Na pewno popsułoby mi to humor jeszcze bardziej, niezależnie czy kojarzyłam go, czy nie.
- Hej! Tak, ty, do ciebie mówię! Zmiataj stąd, bo psujesz mi czas wolny swoim smrodem! - zawołałam niezbyt uprzejmie, a górskie echo powtórzyło po mnie wszystko, niosąc słowa dalej w eter.

<Vlad? Sorka, że tak długo>
Ilość słów: 768

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz